I Jezus skazany na śmierć
-Marzenia…plany…wyobrażenia…
wszystko to co jest zapowiedzią przyszłości. Długie godziny marzeń…snucia
planów… wyobrażeń przyszłego domu…może męża…może dziecka czy dzieci… i siebie. Wszystko
piękne i tak realnie śliczne…
-Przychodzi
dzień albo osoba i w swoim sercu czuję, że jestem skazana na krzyż. Nie ma
innej drogi i nie ma innego wyjścia. Skazana z powodu własnej winy albo
całkowicie bez swojego udziału. Wyznaczono mi krzyż…ale też skazuje mnie własne
sumienie, serce, dusza i ciało. Moja przeszłość staje się moim krzyżem, ale już
za chwilę moja teraźniejszość jest krzyżem, myśląc o dniu następnym i nawet
odległej przyszłości czuję niestety i tylko - krzyż.
-Jeżeli
sama siebie skażę nikt nie stanie w mojej obronie. Jeżeli sama sobie wmówię, że
nie ma wyjścia i nie ma innej drogi to tak właśnie będzie. Czy jest ktoś lub
coś co skazuje mnie na śmierć? Od jak dawna czuję się skazana… czy chcę się
czuć skazaną? Poszukam wszędzie-wokół siebie i w sobie-wszystkiego tego co da
mi poczucie wolności. Zrobię wszystko aby odnaleźć spokojny sen, plany na
przyszłość… aby na nowo z zachwytem spojrzeć na siebie w zwierciadle…
-Jezu
skazany na śmierć – ufam Tobie!
II Jezus bierze krzyż
-
W czym będę lepiej wyglądała… co do mnie lepiej pasuje… kolejne ubranie czy
maska…kolejne zmiany, które mają lepiej ukryć czy pokazać? Zmieniam się
aby się zachwycić czy odegrać rolę,
którą mi wyznaczono lub na która mnie skazano…
-
Czy muszę dźwigać coś co jest ciężarem dla mnie…przygniatającym i powodującym
brak szczęścia na co dzień… ? Noszę w sercu, w pamięci… Czasami udaje mi się
zakryć makijażem czy słowem, ale czy nikt się nie domyśli co naprawdę czuję? I
dlaczego nikt nie widzi co naprawdę czuję… Nawet ktoś kto powinien zobaczyć,
ktoś na kogo tak liczę! obojętnie żyje obok, jakby niewidomy…patrzy na świat,
dom, na mnie- nic nie widzi…Czasami, mówią mi, że tak będzie lepiej… Ale to ja,
zupełnie sama, muszę szukać sił…
-
Można się szarpać i nie dopuszczać do umysłu tego, że coś się stało, że noszę w
sercu pamięć o zdarzeniu, sprawie czy pewnej rzeczywistości. Można zapomnieć i
udać, że się jest kimś innym. Inni pochwalą, docenią… wtopię się w tłum
przyzwyczajonych do bycia nieszczęśliwymi, do niewolników brzydzących się
wolnością. A może troszcząc się o innych najlepiej zapomnieć, że jestem? Znajdę
siły, aby postawić na siebie! Odnajdę moc, aby weprzeć siebie…może na przekór
innym? … a może na przekór samej sobie?
-
Jezu, który wziąłeś krzyż - ufam Tobie!
III Pierwszy upadek
- Miłość aż po grób… na zawsze…jak wspaniale
marzyć o zakochaniu, jeszcze wspanialej przeżywać każdą chwilę zakochania. Być
razem – w zachwycie śnić o tym, jak wspaniale być ze sobą i dla siebie…
zdradzona miłość jeśli jest prawdziwą miłością pozostaje niezależnie od tego
czy jestem sprawczynią czy ofiarą…
-
Jak dalej żyć obok siebie czy dla siebie jeśli jest taka zadra…upadek, w którym
próbuję zobaczyć też swoją winę(nawet jeśli wszyscy wokół mówią mi że jest
inaczej). Ten upadek zrywa ze mnie nieskazitelność… czuję się brudna, jakby ze
skazą. Jestem upokorzona własnym wyborem…Jednak czasami jest też, że jestem
splamiona brudem kogoś innego. Upokorzona czyjąś zbrodnią. Ból upokorzenia
dotyka mojego wnętrza… znieczula ciało, ale czuję że jad zalewa serce, duszę
,całą mnie… Czuję ból… i brakuje sił, aby dalej żyć…brakuje nadziei, aby dalej
żyć z takim cierpieniem… czy dam radę wstać i iść dalej?
-
Z upadku wstać trzeba… Wyprostowana, z podniesionym czołem całemu światu i
sobie mówię, że idę dalej… Poprawiam wszystko by nikt nie zauważył, że zakrywam
rany serca… nakładam makijaż na duszę… okrywam siebie, zapierającą dech w
piersiach, kreacją, którą wszystkich zachwycę. Potrzebuję tylko przebaczenia,
które mnie obmyje. Potrzebuję przebaczenia, aby przeszłość wciąż nie raniła… i
to będzie moje powstanie! Odważę się!
-Jezu,
upadający po raz pierwszy-ufam Tobie!
IV Jezus spotyka Matkę
-
Nie być samą w życiu, w przeciwnościach, w planach na przyszłość… Chcę otoczyć swoją troską, opieką, miłością i
zobaczyć jak wspaniale kochać… Chcę doświadczać rozkwitania swojej życzliwości
lub miłości… Nawet jeśli to wymaga wysiłku czy nie jest rozumiane to jednak
cieszy mnie, że daję z siebie wszystko co najpiękniejsze…
-
Czas spotkać siebie… Daję innym a co daję sobie… Potrafię zobaczyć innych, ich
problemy, osamotnienie czy krzywdę a jak zajmuję się swoimi problemami… A może
widząc, że tak są wielkie nie chce myśleć o nich i…uciekam od siebie. A może
nie chcąc spotkania wolę siebie ranić… może tylko ból jest tym co chcę sobie
dać? Prawdziwie, nie znana samej sobie, pozostaje mi po omacku liczyć, że doświadczę
opieki i czułości jakiej symbolem jest matczyna miłość…
-
Wyjdę na spotkanie z sobą… Może z lękiem, może z niepewnością, ale jednak
pozwolę sobie zostać otoczoną opieką. Przytulona i otoczona troską… tak jak
dziecko… Jednak to ja zadecyduję, nikt inny za mnie decydować nie będzie… Może
z obawami, może z niedowierzaniem jednak chcę i mogę wyjść i spotkać siebie – i
przytulę do serca…
-Jezu
spotykający swoją Matkę-ufam Tobie!
V Szymon pomaga nieść krzyż
-
Czy sobie poradzę w moich planach i marzeniach … Taka… sama i bezbronna… A może
jednak z ukrytą siłą i mocno uzbrojona? Jednocześnie potrzebująca pomocy i
doskonale sama sobie radząca… Jaki będzie ten Jedyny i Mój… Porównuję
wyobrażenia i rzeczywistość… A jednak również nie widzę możliwości, aby osobą
wspomagającą mnie w życiu był mężczyzna…
-
Wybierający za mnie co mam ubrać, jak mam się zachować, z kim mam się spotykać
a kogo unikać… Mój obrońca? Jak długo i dlaczego mam być z kimś, kto jest
sprawca tylu łez… Moja miłość? Boję się jednak, że nie wiem co będzie dalej,
gdy jego nie będzie. Źle z nim a bez niego jeszcze gorzej. Co czuje moje serce
gdy jest blisko? Co widzą oczy mojej duszy w nim? Poświęcenie? Zakochanie?
Dobroć? Siłę? Na ile we mnie jest zdecydowania aby wymagać nie tylko od siebie
i nie ciągle od siebie, ale w końcu także i od niego.
-
Patrząc na innych, mogę nie dostrzec tego kim jestem… Mam prawo do swojego
obrazu i przypominania w nieskończoność, że moim najczarowniejszym i niezwykle
uwodzącym strojem jest szacunek. Nikomu nie pozwolę go zerwać… Co zrobić, żeby
ten, który chce być moim wsparciem na zawsze, robił to tak jak ja będę chciała…
Skąd w sobie wykrzesać stanowczość, poszanowanie dla własnego zdania, jak
nauczyć się mówić „nie”? Przyjmuję
pomoc, opiekę ale również sama niosąca opiekę i pomoc…
-
Jezu, który przyjąłeś pomoc Szymona- ufam Tobie!
VI Weronika ociera Twarz
- Czy
możliwe jest zbyt długie przyglądanie się własnej twarzy? Czy można za bardzo
zajmować się sobą? Oczy są zwierciadłem
duszy aż do znudzenia znam te słowa, ale co mogę wyczytać we własnej duszy
patrząc samej sobie prosto w oczy? Czy boję się, cieszę, smucę, zachwycam,
płaczę… co w ogóle czuję stając twarzą w twarz ze sobą? Co chciałabym czuć?
-
Chcę otrzeć swoją twarz i zobaczyć jaka jestem naprawdę… Chcę popatrzeć na
siebie… Na chwilę dłuższą lub krótszą przymierzając w czym mi będzie najlepiej…
A o to kilka z wielu wyjątkowych kreacji czy luksusowych stylizacji: zawsze
uśmiechnięta pełna optymizmu, pełna czułości wszystko wybaczająca, pełna
poświęcenia kobieta na zawołanie, nieustająco szukająca współczucia i
zrozumienia, zawsze myśląca o sobie źle, drapieżna i atakująca wszystko mała
dziewczynka… i tyle różnych możliwości wyboru i zmieniania dodatków, aby prawdy
o sobie nie odkryć…
-
Pozwolę sobie zobaczyć siebie… Może warto zaufać…Może warto jednak na siebie
samej tylko spoglądać… Może warto pozwolić komuś otrzeć twarz… Za wiele wahania
albo może za mało szukania… Za mało ufności, że samej trudno zobaczyć co we
mnie najcenniejsze. Może warto przełamać się i dać sobie twarz otrzeć…
-
Jezu, któremu twarz otarto- ufam Tobie!
VII Drugi upadek
- Boję się krzyku, więc robię wszystko aby go
nie było blisko mnie. Chciałabym aby wokół mnie nie było powodu do złości,
krzyku, przemocy… Bardzo lubię śmiech ludzi szczęśliwych, śmiech dziecka
bawiącego się przy rodzicach… Tak bardzo zależy mi, aby w mojej przyszłości jak
najwięcej było radości, śmiechu, spokojnych szczęśliwych dni…
- Zostałam zabita a nadal żyję… Zabito we mnie
wstyd, kiedyś tak delikatnie mnie osłaniający, zdzierając ze mnie godność.
Zabito we mnie delikatność, gdy uderzająca ręka odkryła przede mną ból
przenikający bardziej niż można sobie wyobrazić. Zabito we mnie prawdę, kłamiąc
w żywe oczy, śmiejąc się z mej naiwności.
Zabito we mnie wrażliwość, gdy sama płacząc nikogo nie obchodziłam.
Zabijam w sobie nadzieję gdy nie wierzę, że zasługuję na więcej. Zabijam w
sobie wiarę, gdy uciekam a nie staję do walki. Zabijam w sobie miłość, gdy nie
chcę rozpoczynać od nowa…
-
Powstawanie z bolesnych doświadczeń wymaga wielkiego wysiłku. Rany od upadków
długo pieką i przeszkadzają normalnie żyć. Lata całe noszę w sobie pamięć o
przemocy, zdradzie, kłamstwie czy braku miłości. Boję się nowych upadków, ale
jeszcze bardziej chcę dojść do celu. Celu, który sama ustaliłam, na którym mi
samej zależy…
-
Jezu drugi raz pod krzyżem upadający-ufam Tobie!
VIII Jezus pociesza płaczące niewiasty
-
Pocieszanie i przytulanie… najpierw nauka na lalkach…A potem tak wiele okazji
aby pocieszać, przytulać a także samej będąc przytulaną czy pocieszaną…
Życzliwość za życzliwość…Miłość za miłość…Najłatwiej i najprościej przytula się
dziecko- jak wielkim jest szczęściem jest czekać na przychodzące dziecko…jak
trudno w sobie pocieszać dziecko…
-
Szkodniczek, mój Skarbeczek, Kruszynka… tak wiele imion dla małej istotki,
która staje się sensem codzienności. Tak wiele uczuć wywołuje: radość z każdej
chwili gdy dorasta, troska gdy choruje ale i też jest tym, przed czym sama się
bronię… Czuję, że jest moim ograniczeniem, jest zakończeniem moich marzeń i
planów… Czasami tak bardzo dokucza mi to, że czuję się uwiązana,
niezrealizowana… Tak trudno powiedzieć, że także poprzez to dziecko cierpię…
Nie przyznaję się do tego nawet przed sobą…Nikomu o tym nie powiem… Kto
pocieszy mnie? Kiedy przytulenie mnie przyniesie ulgę?
-
Przytulona do Miłości będę potrafiła ze wszystkim sobie poradzić… Uzdrowiona
przez miłość inaczej popatrzę na siebie… na swoje dziecko czy dzieci… Co z
tego, że znów zmęczona, co z tego że znów tak bardzo wyczerpana… Jestem matką!
Ale też czy chcę być matką? Może znów…?może dopiero…? jaką? W swoim sercu poszukam odpowiedzi….
-Jezu
z krzyżem pocieszający-ufam Tobie!
IX Trzeci upadek
-
Chciałam być szczęśliwa…czuć się kochaną i kochać. Tak bardzo trudno jest żyć
jeśli wiem, że nikomu na mnie nie zależy… Tak trudno jest mieć marzenia, jeśli
czuję, że są zbyt wielkie aby zmieściły się w moim małym, zwyczajnym od
szarości życiu… Żyjąca ciągle w tęsknocie…za czymś, za kimś… może dlatego
jeszcze żyję?
-
Dręczy mnie sen… moje dzieci biegną naprzeciw jadącego pociągu, biegną tak
szybko…Widzę światła rozpędzonej lokomotywy a ja nic nie mogę zrobić, krzyczę,
wołam…nic nie mogę zrobić… Siedziałam i patrzyłam na ręce, swoje ręce… były
całe we krwi. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje… Nie rozumiem słów… Nie wiem
co znaczy, że to krew moich dzieci…
Najstarsza niedawno poszła do I Komunii… Jej nie ma? Nie żyje? Nie pamiętam
chwil, czasu, siebie… Żyję dlatego, że będę mogła je znów do siebie
przytulić…Niech ktoś zadzwoni i przypomni, że ma umówioną wizytę u lekarza…
-
Żyć trzeba tak, aby zawsze zmartwychwstawać… Pogrążanie siebie w śmierci nie
jest drogą do życia. Sama muszę się podnosić- nie użalając się nad sobą
szybciej powstanę… Gdy nie mam sił, gdy słabość powala mnie na ziemię, gdy
znikąd nadziei nie widzę co mam zrobić? Popatrzę na nieszczęścia większe niż
moje… na potworności, do których byłabym zdolna ale Bóg mnie od takich okazji
ocalił. Popatrzę śmierci w oczy i zobaczę, że jeszcze we mnie jest życie.
Popatrzę na krzyż, na miłość większą niż moja…
-Jezu
po trzecim upadku powstający-ufam Tobie!
X Jezus z szat obnażony
-
Być zauważoną, być podziwianą… Pamiętam jak było miło gdy myślałam sobie o tym,
że za jakiś czas, jak wszystko dobrze się ułoży wszyscy mnie zobaczą, jak będą
mną zachwyceni… Marzenia jednak spotykają się z rzeczywistością, plany z
konkretnymi warunkami życia… Potrafię czasami zrezygnować z siebie bo tak
trzeba, bo nie ma innego wyjścia, bo czas płynie… Z czasem nie poznaję siebie…
nie mogę patrzeć na siebie…
-
Odarta z marzeń, prawdy, godności, piękna… Staję wobec tych co nie chcą
podziwiać ale oskarżać, pouczać, decydować… Boję się tych, co nie widzą mnie
lecz tylko swoje wyobrażenia. Boję się tych co nie widzą prawdy o mnie lecz
kłamstwem napełniają swoje umysły. Boje się tych co nie znają mnie zupełnie a
doradzają, oceniają, krytykują. Nie mająca żadnej ochrony przed słowami,
ocenami, myślami staję bezbronna… Staję naprzeciw tego wszystkiego co zabiera
mi godność… I tak strasznie się boję…
-
Bez miłości nie można żyć. Miłością otulona staję się bardziej bezpieczna. I
wtedy także z miłością na siebie popatrzę… i naprawdę się zachwycę. Zobaczę
prawdę o sobie, nawet jeśli ona będzie dla mnie bolesna, to mnie nie uczyni
bezbronną i odartą… Otulona w miłość staję się bardziej odważna…
-Jezu,
z szat obnażony-ufam Tobie!
XI Jezus do krzyża przybity
-
Przeciwności od zawsze były w moim życiu. Czasami tak bardzo jestem zmęczona
tym, że nie nic mi wychodzi. Tak bym chciała inaczej, tak bym chciała odpocząć
i nie przejmować się… Tak bardzo wspaniałe byłoby nie być za nic odpowiedzialną,
żeby nie było tylko na mojej głowie… Tak bym chciała poczuć się beztroską i
lekką bez problemów…
-
Gdy pomyślę o bólu tak różne sprawy mi się przypominają… tak wiele osób staje
mi przed oczami. Ból uderzenia, ból bezsilności, ból tragedii z przeszłości,
ból poczucia winy… Bezsilna i bez pomysłu… W więzieniu bez murów nie mogę
znaleźć sposobu by poczuć się szczęśliwą i wolną. Zmęczona światem i sobą,
czuję gwoździe, które mnie dotkliwie ranią… Może po raz pierwszy czuję to
jasno… to co mnie tak boli to gwoździe, które pozbawiają mnie wszystkiego i
przytwierdzają mnie do krzyża. Uświadamiam sobie że, to jest moje cierpienie…a
nie moje wyzwolenie…
-
Nie dam sobie wmówić, że ktoś ma prawo mnie ranić…Nie przyjmę tłumaczenia, że
świadomie zadawane rany mojego ciała, serca czy duszy są mi potrzebne i dla
mojego dobra. Chcę ukojenie dla moich ran… Tak bardzo chcę, żeby już nic nie
bolało… W ranach Twoich ukryj mnie…(św.
Ignacy Loyola)
-
Jezu do krzyża przybity-ufam Tobie!
XII Śmierć na krzyżu
- Wielkie
plany i wielka niecierpliwość, kiedy się to wszystko stanie… jaka będę gdy
dorosnę, gdy będę starsza… jak to będzie być osiemnastolatką, żoną, matką? Tyle
marzeń… i równocześnie tyle rozczarowań… Czekająca na coś, lecz z czasem
spostrzegam się, że na nic już nie czekam, o niczym nie marzę… brakuje mi
siebie ślicznej i zadbanej… Uświadamiam sobie, że przede mną, kiedyś zupełnie
nieobecna, lecz teraz coraz bardziej realna – śmierć…
-
Śmierć stanie się kresem planów ale tylko gdy przyjdzie jako naturalne
dopełnienie przygody życia. Trudno się pogodzić z tym, że nie jest się
zauważaną… Jak strasznie zmierzyć się z tym, że własny organizm staje się tak
bardzo nieprzewidywalny, tak bardzo nieposłuszny własnym wyobrażeniom… Przed
oczyma mam śmierć tych, których tak dobrze znałam, lubiłam i kochałam… Oswojona
z umieraniem czuję jak powoli umiera we mnie radość życia… Wybieram śmierć gdy
nie walczę codziennie o życie. Umieram gdy przestaję zauważać i doceniać, że
żyję.
-
Siostra śmierć przyjdzie punktualnie…Nie trzeba jej popędzać. Lubi być gościem
oczekiwanym, choć i bez zaproszenia i wbrew protestom, w wyznaczonej godzinie i
dniu odwiedzi mnie… Drażni ją wymuszanie… nie lubi być stale obecna w myślach…
Jest zwieńczeniem i kresem sukcesów,
klęsk, zwycięstw i porażek… Siostra śmierć przyjdzie punktualnie aby mi
uświadomić, że życie Twoich wiernych, o
Panie, zmienia się ale się nie kończy…
-
Jezu, na krzyżu umierający – ufam Tobie!
XIII Zdjęcie z krzyża
- Najtrudniejszą
rzeczą jest popatrzeć na siebie…Bardzo trudną rzeczą jest pomyśleć o sobie… Kim
jestem teraz, a kim chciałabym być? Kim byłam wczoraj, parę lat wcześniej… Z
uwagą i ciekawością wsłuchuję się w to, co o mnie mówią, jak mnie widzą…
Czasami dodaje mi skrzydeł, a czasami jestem tym zdruzgotana… Czy znają mnie prawdziwą,
czy chcę żeby poznali mnie prawdziwą? Czy ja sam siebie znam prawdziwą….?
-
Patrzę na siebie, gdy kłamię… W kłamstwie i nieszczerości się pławię i nimi się
ozdabiam. Kiedy sobie tłumaczę, że nie miałam innego wyjścia na ile sama czuję,
że to była faktycznie prawda? Spoglądam na siebie, i czy siebie poznaję? Patrzę
na siebie gdy zwycięża we mnie brak zasad, brak wartości, brak szacunku dla
siebie… Jaką siebie widzę? Czego w sercu jest więcej litości, czy gniewu dla
siebie? Czy potrafię zobaczyć źródło mych upadków? A może dobrze mi z tym, że
nie chcę tego zmieniać… Patrzę na siebie i …? Z ciągle zamkniętymi oczami nie
da się żyć…
-
Prawda stanie się wyzwoleniem, gdy połączy się ją z miłością. W miłości zobaczę
siebie w pełnym świetle. Czasami trzeba posłuchać, że źle widzę siebie, że
niesprawiedliwie siebie oceniam… Warto czasem jednak zobaczyć, że trzeba
zmienić coś w swoim życiu, że nie zawsze mam rację, myśląc źle o sobie… Dlatego, że znam prawdę o sobie, chcę
wzlatywać ku słońcu… Odważnie i z fantazją czekam na każdy następny dzień…
-
Jezu, zdjęty z krzyża i złożony w ramionach Matki – ufam Tobie!
XIV Złożenie do grobu
-
Zmęczona chciałabym zasnąć… Tak bardzo wyczerpana, że sił brakuje aby myśleć,
planować czy nawet żyć… Co mnie tak wyczerpuje, że tak mało mam sił aby oczy
zamknąć? Kto powoduje, że tak skołatana jestem, że nawet zasnąć nie mogę… Przed
oczyma obrazy powoli się przesuwają, w głowie myśli kłębią się i nie pozwalają
ani na chwilę odetchnąć… Tak chciałabym zasnąć…
-
Czy ja żyję…czy śnię tylko? Przywołuję sprawy i chwile , które minęły… Sen to
jeszcze, czy życie w śmierć się przemienia? Patrzę na moje radości… patrzę na
chwile, osoby… serce mi szybciej bije. Nie mija nawet chwila, a już widzę to
wszystko, co rani mnie i ból potworny sprawia…Łzy się pojawiają, i znowu
chwile, obrazy i osoby-osoba…i wciąż łzy, co raz ich więcej… Sama je ocieram,
choć po chwili przestaję… Oddycham głęboko…powoli… Jak przez mgłę widzę siebie
– od chwili narodzin do teraz… dzień po dniu…miesiąc po miesiącu…rok za rokiem…
Ocieram łzy-chce być teraz sama… Teraz jest czas dla mnie… Tylko dla mnie! Czy
to sen, czy widzę to na jawie… Wydarzenia i sprawy, które przede mną… Wytężam
wzrok, chcę zobaczyć wszystko dokładnie… Moje marzenia, plany… Jak będę… Jaką
chciałabym być…
-
Choć może teraz czuję się jak w nocy… Nie widzę nawet drogi na jeden krok przed
sobą…Ale czuję, że jestem gotowa aby zobaczyć wschodzące słońce. W moim życiu
tu i teraz jestem zaproszona aby z martwych powstawać… Nie spędzę reszty życia
na przebywaniu w grobie zła(nawet dobrowolnie przeze mnie wybieranego). Mam
dość grobowca, w którym pozwalam się zamykać moim wadom, moim błędnym wyborom,
mojej słabości. Odrzucam życie na cmentarzu, gdzie zostały pochowane moje siły,
moje wielkie dążenia i dobre zdanie o sobie. Nie chcę dalszego życia w trumnie
oglądania się na innych i liczenia się ze zdaniem osób, dla których nic nie
znaczę. Nie chcę życia bez sensu, bez celu, bez ładu, bez szczęścia. Nie chcę
życia bez miłości! Widzę wyraźnie: to ja jestem… Gotowa aby żyć! Prawdziwie i
szczęśliwie. Gotowa, aby się poświęcać i być kochaną do szaleństwa. Jestem
gotowa by żyć i cieszyć się każdą chwilą. Jestem gotowa by dzielić się
miłością, szczęściem, sobą z tymi, których kocham. Jestem gotowa by
zmartwychwstać! Jezu- sama jednak ku nowemu życiu nie pójdę…tak mało mam sił,
tak bardzo potrzebuję, abyś Ty mi pomagał… Choć może pełna obaw i lęku,
niepewna i drżąca z niepewności…ale gotowa, aby rozpocząć prawdziwy dzień
zmartwychwstania w moim życiu… Wpatrzona w słońce z nadzieją rozpoczynam od
nowa…rozpoczynam jeszcze raz…
-
Zmartwychwstały Jezu- poprowadź mnie, bo ufam Tobie!